5 Grudzień 2013, Tagi: emocje Facebook insight jak żyć kłamstwo marketing social media Strategia strategic planner strategy planner
Patrzymy na siebie znad ekranów laptopów w listopadową środę około godziny 17.30. Dobrze wiemy, że wszystko, co powinniśmy zrobić, już zrobiliśmy. Dlaczego więc - i jeden, i drugi - dalej patrzymy się w komputery, zamiast iść do domu? Strateg postanowił jeszcze poszukać insightów?
Czy może raczej, lekko uzależnieni, z dużą dawką bezmyślności, za pomocą Facebooka ciągle dowiadujemy się niesamowitych i nowych rzeczy o świecie za oknem. Ktoś jest w knajpie i je kolację (#foodporn), ktoś stoi w korku (#yolo), ktoś inny słucha muzyki (#wow), a ktoś polubił artykuł napisany po angielsku (#uszanowanko). Pisaliśmy już o Facebooku, o dylematach “mieć” kontra “być”. O miłości i nienawiści. O chęci rzucenia tego wszystkiego i wyjechania na tydzień na koniec świata. Na przykład do Krakowa (#obrażająKraków). Teraz postanowiliśmy wcielić nasz chytry plan w życie.
Tak więc, z pełną premedytacją postanowiliśmy… nie, nie wyjeżdżać do Krakowa (#pozdrawiamy!). Ale odciąć sobie mentalnie dostęp do Facebooka w godzinach pracy. W naszym wypadku to 10-19. I zobaczyć, jak zmienią się nasze nic nie warte strategiczne życia bez patrzenia w niebieskiego feeda.
Czy przyjdzie nam poczuć zaniepokojenie i głęboki fizyczny ból odstawienia narkotyku?
Czy w porze drugiego śniadania zaczniemy się pocić?
Czy będziemy jeszcze kiedykolwiek na czasie?
Czy nie zaczniemy puszczać sobie powtórek Warsaw Shore?
Czy nie będziemy wrzucać sucharów (było już – godzinę temu!)?
Sami nie wiedzieliśmy, w co się pakujemy, ale zrobiliśmy to.
Szkoda tylko, że nie daliśmy na Facebooku jakiegoś chwytliwego hashtagu dla tej akcji, na przykład #pokoleniewylogowani2013.
#pokoleniewylogowani2013 (tylko nie wpisujcie tego na fejsa, nic nie znajdziecie, nawet pół iPhone’a tam nie ma w prezencie!).
Od rana towarzyszy mi lekka niepewność. Zazwyczaj pierwszą rzeczą jaką robiłem rano, zaraz po obudzeniu się w towarzystwie pięciu supermodelek, było napicie się szampana, sprawdzenie poczty, stanu konta w Noble Bank i Facebooka. Tego ostatniego w jasnym celu – czy nie mam przypadkiem nowych „nocnych” powiadomień (to brzmi trochę jak nocne moczenie się)? A jeśli były, to od razu wypadałoby na nie odpowiedzieć, prawda? Żeby mieć kolejne nowe powiadomienia poranne.
Paranoja!
Nie tym razem. Tym razem widzę, że mam, ale od razu wychodzę. Jem musli na śniadanie i jadę 80 kilometrów autobusem do pracy, w której obowiązuje bezwzględny zakaz. Zakaz to zakaz. Zero fejsa do wieczora. Wieczorem, niejako siłą rozpędu, zamiast komputera czytam książkę. Może nie jest tak dynamiczna jak zmieniające się statusy, ale na pewno ma w sobie więcej treści. Idę spać. Ciekawe co tam się teraz dzieje? Czy ktoś nie pisze właśnie czegoś ważnego?
Źle mi. Od samego rana mi źle. Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku! Ale nie chwytam za telefon i nie włączam apki z fejsem. To złeeee. Przecież coś się tam dzieje. A co jak ktoś coś napisał??? Przecież przegapię najnowsze informacje, będę do tyłu. A teraz czuję się jakbym w seksie od tyłu, wcale nie był z tyłu. Niedobrze! A o nowej reklamie dowiem się dopiero wieczorem. A co jeżeli mój znajomy je jakiś fajny i ładnie wyglądający na zdjęciu lunch? Przecież Natalia Siwiec mogła coś ważnego powiedzieć (na przykład w formie wykładu), a ja o tym nic nie wiem. Aaaaaa!
Czego chcę? Chcę na fejsa!
Kiedy chcę? Teraz!
STOP! MÓWIĘ SOBIE NIE!
Będzie wieczorem. Po kolacji. Po tańcu z gwiazdami i Mam Talent.
Rano jest jakoś inaczej. Wstaję, piję kawę, patrzę na pocztę (mam po prostu za oknami Urząd Pocztowy). Jem śniadanie i wychodzę do pracy. Jadę spokojnie. Światła nie służą do sprawdzenia, czy na niebieskim tle nie pojawił się przypadkiem czerwony znaczek powiadomienia. Pracuję. Wracam do domu. Zajmuję się życiem (pod przeróżnymi jego postaciami). Idę spać.
Pracuję, żyję, mam się dobrze. Raz na jakiś czas wchodzę na Facebooka – jest wiadomość, powiadomienie w grupie, wieczorne przeklikanie się przez 10 minut przez statusy. Te, które są dobre dostają „lubię to!”. W godzinach pracy nawet na chwilę nie chce mi się wchodzić. To już nie kwestia wewnętrznego zakazu, a brak potrzeby. Smutna i nudna historia, prawda?
Czy chcę powrócić do dnia „zero”? Nie. Widzę, jakim przekłamaniem jest usprawiedliwianie siebie do tracenia czasu w imię bycia na „na czasie”.
Strategia to nie „mikrotrendy w mini skali”. To nie wyławianie planktonu z oceanu wiedzy. A tak wiedza wygląda na wallu zatłoczonym jak Dworzec Centralny dzień przed Wigilią.
Wiele osób traktuje Facebook, jako źródło wiedzy. I jest to błąd. Facebook uwidocznił ogromny problem współczesnego człowieka, jakim jest ogrom informacji, który do niego dociera. Zatracamy umiejętność korzystania ze źródeł wiedzy w sposób, który faktycznie przyczynia się do naszego rozwoju, wzbogaca naszą pracę, sprawia, że robimy rzeczy lepiej, ciekawiej i efektywniej.
Trochę wygląda to na chorobę wieku dziecięcego. Bo w ciągu kilku lat jedno pokolenie dostało do dyspozycji coś, o czym nie śniły poprzednie. Teraz musimy nauczyć się z tego korzystać. Nauczyć, czyli umieć odciąć informację od wiedzy. To co jest przydatne od nowego skandalu. Wiedzę od „kryzysu”. Rzecz ważną od rzeczy ważnej na fejsie.
Oczywiście, że nie! Nie uważamy, że Facebook to zło i należy je spalić na wirtualnym stosie. Również nam dostarcza dużej liczby informacji, które wykorzystujemy w codziennej pracy. Sztuką jest umieć korzystać z tego miejsca. A im mniej na nim siedzimy, tym bardziej z niego korzystamy. Bo zamiast „klikać” na posty, lajkować kotki, wdawać się w dyskusje „z dupy”, zachowujemy się zadaniowo. Wejść, załatwić co się ma załatwienia. I nagle robi się więcej czasu i na pracę, i na przyjemności, które niekoniecznie ograniczają się do obejrzenia nowego wpisu z „Umiarkowanie męskiej szowinistycznej świni” albo „Olej feministki, pokaż cycki” – tak, tak, takie fanpage istnieją i mają się bardzo dobrze.
Wyważyć racje i podchodzić do wszystkiego z dystansem. Wiemy – o to nie jest łatwo. W naszych czasach wyważone zdanie nie jest w modzie. Ale nasz skromny eksperyment (co prawda na próbie N=2, M, średnie+, 500.000 +) unaocznił nam, jak łatwo jest dać się opętać przez Facebooka, ale jednocześnie jak łatwo z niego zrezygnować i traktować nie jako sens istnienia, a jako miłą „dobawkę”. Uświadomił nam również, jak wielki dystans dzieli nas od wirtualnych gwiazd Social Media. Żyjących niemalże w tkance Internetu, karmiących się komentarzami, czerpiących energię z wirtualnej wymiany zdań. Z postawienia na swoim.
Popłakaliśmy się z nieskończonego smutku takiej sytuacji. A potem poszliśmy po prostu na spacer do sklepu. Po tatara na kolację. Dobry jest ten marki Sokołów, jakby ktoś się nas zapytał o radę.
Komentarze